Subiektywny Leksykon Płyt, Które Warto Mieć: Kino "Gruppa Krovi"

Od kilku lat na popularności zyskuje radziecki rockowo-nowofalowy zespół KINO. Coraz częściej natykam się w sieci na utwory czy artykuły związane z liderem zespołu Cojem. Czy ten boom jest zasługą filmu Kiryłła Serebrennikowa „Lato”? Czy przyczynili się do tego jednak białoruscy protestujący, których hymnem stał się „Pieremien”, będący również przewodnią piosenką młodzieży pierestrojki? A może świat się zainteresował jaki kawałek Metallica zagrała na koncercie w Moskwie w 2019r. ? Jedno jest pewne - gdy pisałam o Kino nie było jeszcze pełnowymiarowej wojny Rosji z Ukrainą i zainteresowanie rosyjskimi zespołami kwitło.
Mój pierwszy kontakt z zespołem KINO to rok 2013, kiedy to w prezencie ślubnym od świadka dostaliśmy książkę Konstantego Usenko „Oczami radzieckiej zabawki. Antologia radzieckiego i rosyjskiego undergroundu". Opisy były tak wciągające, a ich muzyka porównywana do wydawnictw 4AD. Stawiano ich też obok The Cure i Sisters Of Mercy, a z polskiego podwórka przyrównywano do Manaamu i KSU skrzyżowanego z klawiszami z czołówki „Sondy”. Po takich opisach zrodziła się we mnie niesamowita chęć, żeby tego posłuchać.
Trochę historii
Grupa KINO powstała w Petersburgu (jeszcze wtedy Leningradzie ) w 1981 roku jako Garin i Giperboloidy, po roku nazwę zmieniono na krótszą, prostą i łatwą do wymówienia na całym świecie. Zaczynali tworzyć w czasie , gdy w Związku Radzieckim szeroko pojętego rocka można było wykonywać tylko w małych klubach lub w prywatnych mieszkaniach. Muzykę z zachodu takich kapel jak Black Sabbath, Sex Pistols, Bowiego czy Reeda poznawali ze szmuglowanych taśm na szpulowce.
Liderem grupy był Wiktor Coj, autor tekstów i większości muzyki. Mężczyzna o niespotykanej urodzie, do czego przyczyniło się jego w połowie koreańskie pochodzenie. Jako dziecko dostał gitarę, pokochał ten instrument i twórczość Wysockiego. Pracował w petersburskiej kotłowni „Kamczatka”, o której później śpiewał w swoich piosenkach i gdzie powstawały zalążki jego utworów. Należał do Leningrad Rock Club, chociaż starał się nie mieszać w politykę. Sami muzycy również nie potwierdzili, aby ich piosenki miały ukryty przekaz. Coj zginął w wypadku samochodowym w 1990 roku u szczytu kariery, kiedy to KINO zapełniało stadiony. W jego samochodzie znaleziono nienaruszoną kasetę z zapisem materiału na kolejną płytę, którą wydano jako „Czarny Album” i rozwiązano zespół.
O płycie
„Gruppa Krovi” to szóste wydawnictwo KINO z 1988 roku. Jest to ich najbardziej znany i doceniany album. Czasy Pierestrojki pozwoliły na pewne poluzowania a młodzi ludzie wypatrywali zmian i wolności. Muzyka rockowa zaczęła być dostępna i stała się poszukiwana. Kilka dni po nagraniu „Gruppy Krovi” Coj poleciał do Ałma Aty, gdzie w miejscowym kiosku z kasetami zobaczył kopie własnego albumu. Okazuje się, że ich realizator Wisznia skopiował materiał, który rozszedł się po przegrywalniach i dotarł do najdalszych zakątków bloku wschodniego. KINO zyskało dzięki temu ogromną popularność. Niedługo później płycie udało się przedrzeć przez Żelazną Kurtynę do USA, gdzie również została wydana.
Album doczekał się wielu różnych wydań. Do nas trafiła płyta Russian Disc z 1991 r. czyli pierwsze rosyjskie wydawnictwo na winylu. Żeby ją zdobyć trzeba było uruchomić rodzinę i ich rosyjskie znajomości. Po miesiącach oczekiwania przyjechała. Prosto z Moskwy. Radość!

Radziecka Perełka
Album Kino „Gruppa Krovi” brzmi bardzo dobrze jak na radzieckie realia, utwory są dopieszczone, głos Coja nałożony dwa razy. Tytułowy kawałek „ Gruppa krovi” z genialną melodią i trafiającym tekstem stał się hitem i ulubionym utworem weteranów wojny w Afganistanie. Specjalnie na prośbę amerykańskiego fana piosenka została przetłumaczona i nagrana jako „Blood Type”. Następnie pojawia się „Zakroy za mnoy dver”, który stylistycznie jest bardzo blisko The Cure. Mój ulubiony utwór to „Spokojnaja noch” absolutnie wspaniała ballada, hipnotyzująca z wręcz romantyczną solówką. Album pełny jest potencjalnych przebojów „Mama my vse soshli s uma” niesamowicie energetyczny czy „V nashih glasah”, który potrafię nucić cały dzień po przesłuchaniu.
Najsłabszym kawałkiem według mnie jest „Boshetunmay”, muzycznie nie pasuje do reszty płyty, przywodzi od razu na myśl reggae a ja po prostu za tym gatunkiem nie przepadam.
Płyta legenda, warto ją mieć lub choćby znać. Z zarysem historycznym i po przetłumaczeniu tekstów nabiera innego, głębszego znaczenia, natomiast bez znajomości języka jest wiele wartym kawałem dobrej wschodniej nowej fali.
Pozdrawiam,
Agnieszka Protas - Arytmia
